5.09.2008

Czeska wyprawa

To już nie pierwsza moja wyprawa do naszych południowych sąsiadów. Na Tosi przejazd przez granicę specjalnego wrażenia nie zrobił. Właściwie śmiała się tego, że to miejsce nazywa się granicą, dziwila się, że za 100 złotych dostaliśmy 680 koron, ale tak generalnie to wszytsko według niej to takie dziwactwa, bo w końcu i tak będziemy w jednej unii. Ma rację, ale ja bardzo dobrze pamiętam te poprzednie wyprawy. Pierwsza to nie moja, a mojego brata Piotrka. W sierpniu 1980 roku byliśmy razem na chyba XIII Ogólnopolskiej Turystycznej Giełdzie Piosenki Studenckiej w Bazie Pod Ponura Małpą pod namiotem. To były takie czasy, że masło dostępne było właśnie tylko za granicą mi właśnie to najbardziej pamietam z tego wypadu do Czech. Piotrek przyniósł zwykłe masło kupione bez kartek i mogliśmy posmarować bułki na śniadanie. Ja nie mogłem z nim pójść bo nie miałem paszportu. Potrzebna byla też książeczka walutowa. Później byłem jeszcze raz w Szklarskiej nie myśląc wcale o wyjeździe za granicę. No bo po co? Z Bartkiem świetnie bawiliśmy się po polskiej stronie granicy i największą atrakcją związaną z granicą było stanie rozkrokiem po stronie czeskiej i polskiej gdzieś w okolicach Trzech Świnek pod Szrenicą.

106-0607_IMG
Potem wybraliśmy się z Dorotką na rocznicową wycieczkę do Pragi, byliśmy tam razem w sumie dwa razy, za drugi przelatując tanio samolotem.
Czy coś się zmieniło? Chyba tak. Łatwiej nam teraz ze sobą. Chyba nie ma tylu uprzedzeń. Polubiłem bardzo Jaromira Nohavicę, obejrzeliśmy kilka dobrych czeskich filmów. Kawa w czeskiej kawiarni smakuje tak jak w polskiej:

Liberec 2008 Espresso Illy
Jedyny problem to taki, że osię rozbolała głowa po zjedzeniu w KFC ot Shotsów. Staraliśmy się bardzo znaleźć jakieś bardziej miejscowe jedzenie, ale poza: 
Liberec 2008 jak wszędzie
nie udało się znaleźć żadnej restauracji, która serwowałaby jedzenie na wolnym powietrzu. MacDonalds jak wszędzie, KFC jak wszędzie, może tylko taka rożnica, na którą Tosia zwróciła uwagę, że Mac Flary w Liberecu jest rownież z Lentilkami, a na stacji benzynowej nie ma M&Msów. Są za to napoje o jakich nam się nie śniło. Na przykład zielona herbata z limonką. Jak dotąd nie udalo mi sie jednak trafić na podłużne jajko, które kiedyś będąc na koloniach w latach siedemdziesiątych widziałem w supermarkecie u "Zeny za ladou" . Ładnie zrolowane jajko długości około 20 cm z żółtkiem w środku. Nie, wtedy nie jadłem, ale zapamiętałem. Słuchaliśmy podczas podróży czeskiego radia i to co zwrociło moja uwagę to bardzo często powtarzane "Jiżisz Maria". Wiem, że naród czeski nie jest zbyt pobożny, a tu masz... Pod pewnymi względami nie dogonimy naszych sąsiadów. Oto jak wyglądają u nich przystanki autobusowe, zwane "Zastawka":

Liberec 2008
Ale nie wszystkie, nie wszytskie...

4.09.2008

W góry


Dziś wybraliśmy sie w góry. Dzień na aklimatyzację mamy za sobą, jeszcze nie czujemy za bardzo w mięśniach wyczynów w Parku Linowym, wypada więc wyprzedzić zakwasy i poruszać się trochę na szlaku. Plany mieliśmy ambitne. Planowaliśmy wjechać na Szrenicę i przejść się grzbietami aż do Śnieżki. Prawdopodobie zajęłoby to nam cały dzień ale zawsze o tym marzyłem dochodząc już kilka razy w okolice Trzech Świnek, żeby pójść dalej. Po trudach wspinaczki przyjemnie byłoby przejść się już bez tak wielkiego wysiłku po bardziej równym terenie. Wyciąg krzesełkowy był jednak nieczynny w drugiej części i zdecydowaliśmy się na skrócenie wycieczki do schroniska Pod Łabskim Szczytem. Ostatnio odwiedzliśmy je zimą, gdy widoczność była znacznie ograniczona. Momentami nie widać było kolejnych tyczek wskazujących drogę zimową do schroniska. Dziś te tyczki mogliśmy sobie obejrzeć pośród bujnej zieleni końca lata. Mnóstwo małych kwiatków zatrzymywało nas obok szlaku, szumiące potoki szemrały swoją odwieczną melodię. Trochę wiatru, deszczu, ciepła i chłodu zmusiło nas do obeirania i rozbierania się z wziętych "na wszelki wypadek" bluz i płaszczy przeciwdeszczowych. To czego najmniej się spodziewalem to właśnie widok na zdjęciu poniżej. Widok z okna schroniska w dół na Szklarską Porębę i tęczę pozostającą jednak zdecydowanie pod nami. Od razu przyszły mi na myśl słowa piosenki: "...somwhere, over the rainbow..."

Szklarska 2008 ponad tęczą
Skąd się bierze tęcza każdy wie, ale to takie przyjemne zobaczyć ją na własne oczy. A zobaczyć ją tak jak nam się zdarzyło to na prawdę niezwykłe. Warto popatrzeć jeszcze na kilka zdjęć z tej wycieczki:

Tosia była bardzo dzielna jak zwykle. Pod koniec miała już jednak dość tego, że ciągle jeszcze nie możemy dość do Szklarskiej. Narzuciła olbrzymie tempo i w ciągu pół godziny, tak jak zaplanowałe palcem na mapie znaleźliśmy się w centrum Szklarskiej Poręby. Usiedliśmy w spokoju w cukierni i mogłem zjeść wspominany z dzieciństwa Szklarski sernik, wypić kawę i pomyśleć o kolejnym dniu naszego pobytu. Wodospad Szklarki zostawiliśmy na inny dzień.

3.09.2008

Park linowy Trollandia


Weekend z adrenaliną to reklamowy slogan radiowej Trójki w Szklarskiej Porębie. Kiedyś byliśmy na takim wydarzeniu. Dorota chadzała po rozpalonych do czerwoności węglach, ja obejrzałem koncert Republiki pod Puchatkiem. Było fajnie. Dziś jednak to co nam się przydażyło w naszym ulubionym mieście należy do doświadczeń ekstremalnych. Ja nie przepadam za takimi doświadczeniami. Sporty ekstremalne są mi obce. Z daleka już wczoraj zobaczyliśmy Park Linowy i stwierdziliśmy z Tosią, że to coś dla nas. Bilety w zasięgu a olinowanie i urządzenie parku wygląda dość solidnie i bezpiecznie. Kilkanaście mostów zawieszonych coraz wyżej i wyżej od 5 do 15 metrów nad ziemią. Ta swobodna zabawa dla Tosi była wielkim przeżyciem, ja myślałem, że to nic takiego do pewnego momentu. Wisiałem 10 metrów nad ziemią zaplątany w liny, ręce słabły z minuty na minutę. Znikąd pomocy, zawołać kogoś, żeby mnie zdjął głupio. 
Tosia na drugim pomoście, z którego wiekszość klientów rezygnuje
Musiałem użyć tego co zawsze w niezwykle trudnych sytuacjach pomaga. Nadludzkim wysiłkiem rozplątałem się i dojechałem do kolejnej bazy. Tosia ani przez chwilę nie zwątpiła we mnie. No i dobrze, tak powinno być. Po zejściu już z drugiego etapu okazało się, że większość klientów kończy zabawę już na samym początku. Mniej więcej po 15 minutach. Nasza przygoda trwała do samego końca ponad dwie godziny.
Park Linowy Szklarska 2008
Przygoda wspaniała, polecam każdemu. Nie da się porównać do podobnych doświadczeń oglądanych w TV. Jednak skoki na Bungie będę zawsze oglądał jedynie jako obserwator.
Tak minął nam drugi dzień pobytu. Próbowaliśmy tez pojeździć na rowerach. To jednak chyba nie na nasze nogi. Co chwilę górka, co chwilę zjazd. Pchanie roweru to też jakiś pomysł. Zobaczymy jeszcze.

Szklarska 2008

2.09.2008

Pod prąd - wycieczka do Szklarskiej

Dziś pierwszy dzień naszej wycieczki pod prąd. Koniec wakacji, a my wybieramy się na wakacje... Tę lekcję muszę odrobić. Tosia to nasza najmłodsza latorośl i dlatego taty miała najmniej. Czas to naprawić. Będziemy próbować. Mamy dostęp do internetu, popróbujemy.