3.09.2008

Park linowy Trollandia


Weekend z adrenaliną to reklamowy slogan radiowej Trójki w Szklarskiej Porębie. Kiedyś byliśmy na takim wydarzeniu. Dorota chadzała po rozpalonych do czerwoności węglach, ja obejrzałem koncert Republiki pod Puchatkiem. Było fajnie. Dziś jednak to co nam się przydażyło w naszym ulubionym mieście należy do doświadczeń ekstremalnych. Ja nie przepadam za takimi doświadczeniami. Sporty ekstremalne są mi obce. Z daleka już wczoraj zobaczyliśmy Park Linowy i stwierdziliśmy z Tosią, że to coś dla nas. Bilety w zasięgu a olinowanie i urządzenie parku wygląda dość solidnie i bezpiecznie. Kilkanaście mostów zawieszonych coraz wyżej i wyżej od 5 do 15 metrów nad ziemią. Ta swobodna zabawa dla Tosi była wielkim przeżyciem, ja myślałem, że to nic takiego do pewnego momentu. Wisiałem 10 metrów nad ziemią zaplątany w liny, ręce słabły z minuty na minutę. Znikąd pomocy, zawołać kogoś, żeby mnie zdjął głupio. 
Tosia na drugim pomoście, z którego wiekszość klientów rezygnuje
Musiałem użyć tego co zawsze w niezwykle trudnych sytuacjach pomaga. Nadludzkim wysiłkiem rozplątałem się i dojechałem do kolejnej bazy. Tosia ani przez chwilę nie zwątpiła we mnie. No i dobrze, tak powinno być. Po zejściu już z drugiego etapu okazało się, że większość klientów kończy zabawę już na samym początku. Mniej więcej po 15 minutach. Nasza przygoda trwała do samego końca ponad dwie godziny.
Park Linowy Szklarska 2008
Przygoda wspaniała, polecam każdemu. Nie da się porównać do podobnych doświadczeń oglądanych w TV. Jednak skoki na Bungie będę zawsze oglądał jedynie jako obserwator.
Tak minął nam drugi dzień pobytu. Próbowaliśmy tez pojeździć na rowerach. To jednak chyba nie na nasze nogi. Co chwilę górka, co chwilę zjazd. Pchanie roweru to też jakiś pomysł. Zobaczymy jeszcze.

Szklarska 2008

Brak komentarzy: