29.10.2008

Śniadanie


Na sniadanie brak polityki. Co za ulga. Gdyby tak jeszcze zapomniec glosowac.

15.10.2008

Uwaga! w GE Money Bank kara z wcześniejszą wpłatę


GE Money Bank karze swoich klientów za wcześniejszą spłatę zadłużenia. Uwaga dotyczy wszystkich klientów GE Money Bank, którzy kupili jakiś towar na kredyt. Przeczytajcie dokładnie umowę, bo okazuje się, że zbyt wczesna wpłata raty kredytu nie dość, że nie pomniejsza zadłużenia ale jednocześnie bank nalicza karę za nieterminową wpłatę. Wpłata ta jest odliczana jako ostatnia rata, a na druku z banku.
 Na świecie kryzys, banki uciekają od udzielania kredytów, a u nas okazuje się znakomitym interesem. Wystarczy wymyślić mały druk i punkt umowy, który działa zupełnie nielogicznie:

Paragraf 6 Spłata zadłużenia.
punkt 8. Wpłaty dokonywane na rachunek przed datą sporządzenia zestawienia transakcji pomniejszają zadłużenie posiadacza karty wobec banku, jendakżde nie zwalniają go ze spłaty minimalnej wymaganej miesięcznej spłaty wskazanej w zestawieniu transakcji sporządzonym po lub w dniu dokonania tejże wpłaty. Wpłaty te zostaną uwidocznione w następnym zestawieniu transakcji.

Problem polega również na tym, że na następnym rozliczeniu nie ma tej wpłaty i bank chyba liczy na to, że klient zapomni i wpłaci jeszcze raz.
Na wymienione powyżej zarzuty posiadam dokumentację, chętnie służę w razie konieczności udokumentowania artykułu lub czegoś w tym rodzaju.
Ja swoje frajerskie dla tego banku zapłaciłem, podziękowałem za jakiekolwiek dalsze usługi, zrezygnowałem z karty kredytowej, oferowanej dla klientów MAKRO. Jeśli ktoś jeszcze na tych moich doświadczeniach skorzysta to dobrze. Jak nie, to trudno.

Za coś te budynki ze zdjęcia muszą być utrzymane, jeśli przyjąć, że na ich wybudowanie oszukano poprzednie pokolenie.

8.10.2008

Widok z okna


Widok z okna
Originally uploaded by Borys Kozielski
Nie lubię zdjęć w pionie, ale tu nie dało się inaczej

5.09.2008

Czeska wyprawa

To już nie pierwsza moja wyprawa do naszych południowych sąsiadów. Na Tosi przejazd przez granicę specjalnego wrażenia nie zrobił. Właściwie śmiała się tego, że to miejsce nazywa się granicą, dziwila się, że za 100 złotych dostaliśmy 680 koron, ale tak generalnie to wszytsko według niej to takie dziwactwa, bo w końcu i tak będziemy w jednej unii. Ma rację, ale ja bardzo dobrze pamiętam te poprzednie wyprawy. Pierwsza to nie moja, a mojego brata Piotrka. W sierpniu 1980 roku byliśmy razem na chyba XIII Ogólnopolskiej Turystycznej Giełdzie Piosenki Studenckiej w Bazie Pod Ponura Małpą pod namiotem. To były takie czasy, że masło dostępne było właśnie tylko za granicą mi właśnie to najbardziej pamietam z tego wypadu do Czech. Piotrek przyniósł zwykłe masło kupione bez kartek i mogliśmy posmarować bułki na śniadanie. Ja nie mogłem z nim pójść bo nie miałem paszportu. Potrzebna byla też książeczka walutowa. Później byłem jeszcze raz w Szklarskiej nie myśląc wcale o wyjeździe za granicę. No bo po co? Z Bartkiem świetnie bawiliśmy się po polskiej stronie granicy i największą atrakcją związaną z granicą było stanie rozkrokiem po stronie czeskiej i polskiej gdzieś w okolicach Trzech Świnek pod Szrenicą.

106-0607_IMG
Potem wybraliśmy się z Dorotką na rocznicową wycieczkę do Pragi, byliśmy tam razem w sumie dwa razy, za drugi przelatując tanio samolotem.
Czy coś się zmieniło? Chyba tak. Łatwiej nam teraz ze sobą. Chyba nie ma tylu uprzedzeń. Polubiłem bardzo Jaromira Nohavicę, obejrzeliśmy kilka dobrych czeskich filmów. Kawa w czeskiej kawiarni smakuje tak jak w polskiej:

Liberec 2008 Espresso Illy
Jedyny problem to taki, że osię rozbolała głowa po zjedzeniu w KFC ot Shotsów. Staraliśmy się bardzo znaleźć jakieś bardziej miejscowe jedzenie, ale poza: 
Liberec 2008 jak wszędzie
nie udało się znaleźć żadnej restauracji, która serwowałaby jedzenie na wolnym powietrzu. MacDonalds jak wszędzie, KFC jak wszędzie, może tylko taka rożnica, na którą Tosia zwróciła uwagę, że Mac Flary w Liberecu jest rownież z Lentilkami, a na stacji benzynowej nie ma M&Msów. Są za to napoje o jakich nam się nie śniło. Na przykład zielona herbata z limonką. Jak dotąd nie udalo mi sie jednak trafić na podłużne jajko, które kiedyś będąc na koloniach w latach siedemdziesiątych widziałem w supermarkecie u "Zeny za ladou" . Ładnie zrolowane jajko długości około 20 cm z żółtkiem w środku. Nie, wtedy nie jadłem, ale zapamiętałem. Słuchaliśmy podczas podróży czeskiego radia i to co zwrociło moja uwagę to bardzo często powtarzane "Jiżisz Maria". Wiem, że naród czeski nie jest zbyt pobożny, a tu masz... Pod pewnymi względami nie dogonimy naszych sąsiadów. Oto jak wyglądają u nich przystanki autobusowe, zwane "Zastawka":

Liberec 2008
Ale nie wszystkie, nie wszytskie...

4.09.2008

W góry


Dziś wybraliśmy sie w góry. Dzień na aklimatyzację mamy za sobą, jeszcze nie czujemy za bardzo w mięśniach wyczynów w Parku Linowym, wypada więc wyprzedzić zakwasy i poruszać się trochę na szlaku. Plany mieliśmy ambitne. Planowaliśmy wjechać na Szrenicę i przejść się grzbietami aż do Śnieżki. Prawdopodobie zajęłoby to nam cały dzień ale zawsze o tym marzyłem dochodząc już kilka razy w okolice Trzech Świnek, żeby pójść dalej. Po trudach wspinaczki przyjemnie byłoby przejść się już bez tak wielkiego wysiłku po bardziej równym terenie. Wyciąg krzesełkowy był jednak nieczynny w drugiej części i zdecydowaliśmy się na skrócenie wycieczki do schroniska Pod Łabskim Szczytem. Ostatnio odwiedzliśmy je zimą, gdy widoczność była znacznie ograniczona. Momentami nie widać było kolejnych tyczek wskazujących drogę zimową do schroniska. Dziś te tyczki mogliśmy sobie obejrzeć pośród bujnej zieleni końca lata. Mnóstwo małych kwiatków zatrzymywało nas obok szlaku, szumiące potoki szemrały swoją odwieczną melodię. Trochę wiatru, deszczu, ciepła i chłodu zmusiło nas do obeirania i rozbierania się z wziętych "na wszelki wypadek" bluz i płaszczy przeciwdeszczowych. To czego najmniej się spodziewalem to właśnie widok na zdjęciu poniżej. Widok z okna schroniska w dół na Szklarską Porębę i tęczę pozostającą jednak zdecydowanie pod nami. Od razu przyszły mi na myśl słowa piosenki: "...somwhere, over the rainbow..."

Szklarska 2008 ponad tęczą
Skąd się bierze tęcza każdy wie, ale to takie przyjemne zobaczyć ją na własne oczy. A zobaczyć ją tak jak nam się zdarzyło to na prawdę niezwykłe. Warto popatrzeć jeszcze na kilka zdjęć z tej wycieczki:

Tosia była bardzo dzielna jak zwykle. Pod koniec miała już jednak dość tego, że ciągle jeszcze nie możemy dość do Szklarskiej. Narzuciła olbrzymie tempo i w ciągu pół godziny, tak jak zaplanowałe palcem na mapie znaleźliśmy się w centrum Szklarskiej Poręby. Usiedliśmy w spokoju w cukierni i mogłem zjeść wspominany z dzieciństwa Szklarski sernik, wypić kawę i pomyśleć o kolejnym dniu naszego pobytu. Wodospad Szklarki zostawiliśmy na inny dzień.

3.09.2008

Park linowy Trollandia


Weekend z adrenaliną to reklamowy slogan radiowej Trójki w Szklarskiej Porębie. Kiedyś byliśmy na takim wydarzeniu. Dorota chadzała po rozpalonych do czerwoności węglach, ja obejrzałem koncert Republiki pod Puchatkiem. Było fajnie. Dziś jednak to co nam się przydażyło w naszym ulubionym mieście należy do doświadczeń ekstremalnych. Ja nie przepadam za takimi doświadczeniami. Sporty ekstremalne są mi obce. Z daleka już wczoraj zobaczyliśmy Park Linowy i stwierdziliśmy z Tosią, że to coś dla nas. Bilety w zasięgu a olinowanie i urządzenie parku wygląda dość solidnie i bezpiecznie. Kilkanaście mostów zawieszonych coraz wyżej i wyżej od 5 do 15 metrów nad ziemią. Ta swobodna zabawa dla Tosi była wielkim przeżyciem, ja myślałem, że to nic takiego do pewnego momentu. Wisiałem 10 metrów nad ziemią zaplątany w liny, ręce słabły z minuty na minutę. Znikąd pomocy, zawołać kogoś, żeby mnie zdjął głupio. 
Tosia na drugim pomoście, z którego wiekszość klientów rezygnuje
Musiałem użyć tego co zawsze w niezwykle trudnych sytuacjach pomaga. Nadludzkim wysiłkiem rozplątałem się i dojechałem do kolejnej bazy. Tosia ani przez chwilę nie zwątpiła we mnie. No i dobrze, tak powinno być. Po zejściu już z drugiego etapu okazało się, że większość klientów kończy zabawę już na samym początku. Mniej więcej po 15 minutach. Nasza przygoda trwała do samego końca ponad dwie godziny.
Park Linowy Szklarska 2008
Przygoda wspaniała, polecam każdemu. Nie da się porównać do podobnych doświadczeń oglądanych w TV. Jednak skoki na Bungie będę zawsze oglądał jedynie jako obserwator.
Tak minął nam drugi dzień pobytu. Próbowaliśmy tez pojeździć na rowerach. To jednak chyba nie na nasze nogi. Co chwilę górka, co chwilę zjazd. Pchanie roweru to też jakiś pomysł. Zobaczymy jeszcze.

Szklarska 2008

2.09.2008

Pod prąd - wycieczka do Szklarskiej

Dziś pierwszy dzień naszej wycieczki pod prąd. Koniec wakacji, a my wybieramy się na wakacje... Tę lekcję muszę odrobić. Tosia to nasza najmłodsza latorośl i dlatego taty miała najmniej. Czas to naprawić. Będziemy próbować. Mamy dostęp do internetu, popróbujemy.

20.08.2008

Okno bez ciebie


Jak jest pusto i smutno. Widać na przykładzie tego okna, przez które nie widać jak wracasz.

20.04.2008

Masa Turystyczna - Gołąb - Muzeum Rowerów Nietypowych

Jak było?
Mokro. Po raz kolejny mogłem się jednak przekonać, że taka deszczowa pogoda nie spowoduje ani u mnie ani u dzieci przeziębienia. Dzieciom było zimno, rzeczywiście, ale ponieważ byliśmy stale w ruchu na deszczu i w temperaturze około 10 stopni nikt z nas się nie przeziębił. Gorąca herbata, kominek i ruch uchroniły nas przed chorobą. Masa Turystyczna od tego wyjazdu będzie próbowała zająć miejsce w kalendarzu wycieczek w sezonie wiosenno letnim. Trzecia sobota miesiąca - plac Zamkowy (na razie chyba jednak, w czasie remontu Krakowskiego Przedmieścia będzie to pomnik Kopernika



Po krótkim przejeździe, około 13 km w jedną stronę - z Dęblina do Gołębia, znaleźliśmy się w Muzeum Rowerów Nietypowych. Miejsce bardzo pozytywnie zakręcone. Szczególnie osobą właściciela p. Józefa Majewskigo. Jeśli będziecie tamtędy przejeżdżać koniecznie odwiedźcie to miejsce. Emerytowany nauczyciel długo może mówić o rowerach, historii okolicznych miejscowości i o eksponatach swoich dwóch muzeów. Muzeum leży na trasie Warszawa Dęblin - Kazimierz nad Wisłą. Ta krótka zajawka stanowi przedsmak przygody, jaką możecie obejrzeć w całym, długim filmie z tego wyjazdu, a cały ten film nie odda oczywiście przeżyć, jakich doznaliśmy na miejscu. Zachęcany wielokrotnie do przyjazdu na Masę Krytyczną do Warszawy pan Józef ostatecznie obiecał przemyśleć możliwość zaprezentowania niektórych rowerów ze swojej kolekcji podczas Masy.

Cały film - znacznie dłuższy niż to co pozwala zamieścić Blogger:
1 godzina 14 minut - 29,97 kl/s - 768 Kbps - stream plik flv - około 450 MB
Nieskłam z Masy Turystycznej 19 kwietnia 2008 roku
Jeśli ktoś nie ma playera do plików flv - oto link do pobrania

16.04.2008

Nie poznał mnie własny pies

Wracam do domu. Juken jak zwykle mnie NIE wita. To taki dziwny pies, który nie wita domowników. Myślałem, że to cecha psa w ogóle, że rzuca się na domowników, którzy wracają do domu. Juken nie. Jak biega to się szybko męczy. No ale nie miałem teraz wylewać wszystkich zaległych żalów. To powiedzmy taka cecha osobnicza, ale żeby nie poznać własnego pana? Nie wychodzę z nim na spacery, to prawda, Juken właściwie nie jest mój tylko moich dzieci. No więc dobrze, nie powinienem pisać "mój pies", ale żeby nie poznawać domownika? Żeby na niego szczekać? Słyszałem, że zdarza się to jak ktoś wróci pijany, ale ja po pracy wróciłem zupełnie trzeźwy.

Nos Jukena


Podobno psy potrafią wyczuć jakąś chorobę albo zbliżający się atak padaczki. Spojrzałem więc na Jukena i potem zacząłem się zastanawiać, czy zaraz coś się ze mną nie stanie. Usiadłem, żeby się nie przewrócić. No i nic. Spojrzałem w lustro. No tak. To zupełnie inny człowiek niż ten, którego pamiętam ze zdjęć. Może akurat dziś pojawiła się jakaś zmarszczka, która zmieniła mój wyraz twarzy, a pies natychmiast nie poznał nowego oblicza domownika? Na wszelki wypadek zamieszczam obraz mojej przerażonej tęczówki. Może ktoś, kto się zna będzie w stanie zobaczyć jakąś chorobę, przed którą będę mógł się ustrzec?


Moje oko w wieku 44 lat


Próżne nadzieje. Niestety czytelników prawie nie ma, więc nie dowiem się teraz. Może jeśli w krótkim czasie umrę, to potem ktoś spojrzy w tę moją tęczówkę i stwierdzi: "no tak, przecież to jasne...". A właściwie skąd miałby się taki czytelnik dowiedzieć, że ja już nie żyję? Właściwie to problem dotyczy całego świata internetu. Nie ma jak się dowiedzieć o tym, że ktoś, kto tworzył stronę, bloga już nie żyje. Ostatni wpis będzie istniał dopóki administrator nie postanowi go usunąć, bo nie zapłacone, albo nie umieszczany nowy post przez 5 lat. A jak się komuś odechce? Po prostu zajmie się czymś innym. Stwierdził, że nie ma sensu takie pisanie. Może czytelnicy go pochowają wirtualnie.


No proszę ile to myśli wywołuje niezwykłe zachowanie domownika. Tego, który pierwszy cię powita. Zresztą Juken też nie wygląda zbyt normalnie.


Juken pos strzyżeniu



Komentarze proszę na Wordpressa

2.04.2008

Wizyta Jacka Kuleszy









Udało mi się namówić Jacka Kuleszę do przyjazdu do Warszawy na koncert Jubileuszowy. Piotr Kaczkowski obchodził jubileusz 45 lat pracy przy mikrofonie. Zaprosiliśmy go do naszego domu. Wywiad z Jackiem dostępny jest stale w podkaście Pozytywne Zacisze nr 7 To audycja z lipca 2006 roku. Każde spotkanie z Jackiem to wyjątkowa przyjemność. Twórca jakich mało. Na szczęście zabiera ze sobą gitarę i nie daje się długo namawiać na śpiewanie. Tutaj zamieszczam tylko moje skromnej jakości nagrania z minidiska. Więcej możecie posłuchać na stronie Jacka na myspace

30.03.2008

Święto otwartego okna

Dziś pierwszy dzień, kiedy z wielką przyjemnością przejechałem przez Warszawę z otwartymi oknami. Słoneczko świeci, wiaterek, trochę jeszcze zimnawy zawiewa, a prawo moralne we mnie. To wspaniały dzień, kiedy wiadomo, że zapowiada najpiękniejszą porę roku. Wiosna w powietrzu, wiosna w duszy. Cały dzień słoneczko. Czy może być coś przyjemniejszego? Pewnie jest kilka rzeczy, ale dla mnie dziś to jedno z najprzyjemniejszych wydarzeń. Jakie inne?

He, he to byłoby nudne tak się chwalić.

Może sprawił to wczorajszy koncert Cassandry Wilson? Ale ja nie byłem na nim dlatego, że lubię, dlatego, że kupiłem bilet. To dziwna sytuacja. Dostaliśmy z Dorotą bilety od przyjaciół, którzy nie mogli pójść. Jazz. Taki nowoczesny, albo jeszcze bardziej nowoczesny niż ten jaki kiedyś znałem jako nowoczesny. Kiedyś kręciłem się w roku może 1984 wokól Sali Kongresowej, w której występował Miles Davies. Nie dostałem się, a teraz bilet za 250 zł wpadł mi w ręce ot tak, właściwie przypadkiem. Monika i Krzysiek nie mogli przyjechać. Nie pozostało nic innego jak pójść na koncert i opowiedzieć im przynajmniej jak było. Już częściowo opowiedziałem przez google talk, ale może uda się jeszcze raz powrócić na ten koncert. Wydarzenie, mimo, że nie należało do moich najbardziej pożądanych duże. Przede wszystkim klasa. Tej klasy wykonawców, twórców zawsze przyjemnie się ogląda. To ta klasa, w której koncert zawsze, lub prawie zawsze jest lepszy od zarejestrowanego na płycie nagrania. Właściwie tego rodzaju muzyka znakomicie nadaje się do jakiegoś cichego i spokojnego, małego pomieszczenia. Może restauracji, klubu. Jednocześnie wiadomo, że tam nie można byłoby odpowiednio się wsłuchać, usłyszeć artystów. W końcu jednak Jazz wywodzi się z takich sal, zadymionych tajemniczych klubów.


fot. CC*

Koncert zaczął się z lekkim poślizgiem. Słyszałem, że opóźnienie Cassandry czasem było znacznie większe, przekraczało godzinę... ale tym razem chyba nie przekroczyło kwadransa. Gdy odbierałem z dworca Warszawa Centralna o godzinie 19:56 mimo wszystko spieszyłem się do Sali Kongresowej. Na wypełnioną w 90% salę weszliśmy kilka minut po 20. Już drugi raz rozglądałem się niepewnie po przestronnej sali zastanawiając się na czym polega magia koncertu. 3000 osób przyszło, żeby spędzić niewiele ponad dwie godziny przy muzyce. Nie przy stoliku, bez możliwości wyjścia na papierosa, zresztą nikt nie chciał. Można pomyśleć - bogaci ludzie tak spędzają czas. Kilka znajomych twarzy, kilku znajomych, wielu obcokrajowców, tłumy fotoreporterów przy scenie. Zgasły światła.

Na scenie pojawił się pan Dionizy Piątkowski zapowiadając realizację swojego wieloletniego marzenia. Zapowiedział nagranie płyty koncertu i poprosił fotoreporterów o opuszczenie sali po trzecim utworze. Cassandra miała się pokazać w trzecim utworze. Drugi miał być bardzo krótki... Trwał jak poprzednie ponad 15 minut. Nie łatwo w naszych czasach usłyszeć tak nieradiowe czasy utworów, do tego instrumentalnych. Panowie trochę poważnie improwizowali. Odwykłem od jazzu nowoczesnego. Nie rozumiem już tych improwizacji. Saksofon rewelacja. Perfekcyjnie opanowany przez Davida Murray'a. Perfekcyjnie, na prawdę i widać, a właściwie słychać, że to jest jego część ciała. Równie perfekcyjnie Andrew Cyrille na perkusji, Jaribu Sahid (Kontrabas) i Lafayette Gilchrist (fortepian).


David Murray - fot. CC*

Improwizacje poważne, rozbudowane zakończone owacjami. Wszystko normalnie jak na koncercie. Już od początku jednak czegoś mi brakowało. To trudno określić. Publiczność też bez entuzjazmu, ale poprawna. Właśnie tak było.




Jaribu Shahid - fot. CC*

Muzycy poprawni, perfekcyjni, publiczność poprawna, perfekcyjna. Sala kongresowa nie zawaliła się, chociaż były wątpliwości. Kilka dni wcześniej odwołano prawie koncert z powodu wątpliwości. Trzy utwory - 45 minut i pojawiła się Cassandra.




Cassandra Wilson - fot. CC*

Natychmiast wszytsko wróciło na miejsce. Muzycy zrobili się bardziej uważni a śpiew i słowa "My name is Cassandra" śpiewane w pierwszej piosence uspokoiły ambicje muzyków i rozgrzały publiczność. Na zakończenie pierwszej piosenki słychać było przed ulewą oklasków szept kilkudziesięciu migawek aparatów cyfrowych. To zupełnie nowy dźwięk. Każda migawka ma już teraz inny dźwięk. Zakaz używania lamp błyskowych ściśle przestrzegany. Brzmienie dziesiątek owadów podnoszących się do lotu. Oklaski, "dziękuja". Za chwilę jednak po kolejnym utworze publiczność wpadła ponownie w stan połowicznego zachwytu. Nie porwali publiczności grą zespołową. Improwizacje ciekawsze od treści utworu, które jeden podobny do drugiego nie pozostawiły wspomnienia już dziś. Może poza jednym, na zakończenie. Wzbudził wspomnienie "Opery za trzy grosze" i głównego motywu, a tym samym utworu w wykonaniu Stinga.


Strasznie ponarzekałem, ale to nie tak. Wspaniale było uczestniczyć w koncercie ciesząc się uroczystą atmosferą, muzyką wielkiej klasy. To moje narzekanie nic nie warte, zapomnijcie o nim. Ja nie przepadam za koncertami, brakuje mi tego trzeciego ucha, wolę słuchać płyt, nagrań studyjnych, muzyki w restauracji, na ulicy, a jeśli już koncertu to w samochodzie z płyty. Szkoda dla mnie biletu, przekonuję się o tym już kolejny raz. Niezwykle trudno trafić na koncert, który porywa. Może to kwestia wieku? W kongresowej pamiętam mały koncert, z salą wypełnioną zaledwie do połowy. Dwóch saksofonistów bawiących się znakomicie na scenie. Taka radość udzieliła się nam wtedy też. W studiu im. Agnieszki Osieckiej też był taki koncert. Pełny. Nie tylko wrażeń ale i radości. Radości tworzenia, grania, śpiewania. Coś iskrzyło, coś "grało"


A na koniec tego przepięknego dnia dostało mi się jeszcze takie wesołe wezwanie: Kampania na rzecz uśmiechu, poczytajcie w załączniku :D





*fot. CC - Fotografia posiada licencję Creative Commons, strona autora w linku

29.03.2008

Dlaczego by nie obalić paru mitów?

To zawsze duże zaskoczenie. Coś w co się wierzyło od zawsze nagle staje się nieprawdą. Jak po takim rozczarowaniu wierzyć w naukowe badania?

Nikotyna nie jest środkiem szkodliwym!
Nikotyna nie jest środkiem rakotwórczym!
Nikotyna nie jest środkiem uzależniającym!

Wierzycie? Nie? To normalne zjawisko. Każdy normalny człowiek jak coś takiego usłyszy popuka się w głowę bo przecież wszyscy wiedzą... W którymś momencie jednak ta błędna wiedza zaczyna się odkręcać. Tak bez huku, bez nagłaśniania. Można powiedzieć, że w ukryciu.

Niestety nie powiem, że można palić :( Sam bym sobie zapalił, ale nie - za wszystkie szkodliwe skutki odpowiadają inne środki wdychane z dymem papierosowym. Tylko teraz trudniej w to wierzyć. Do tej pory głównym oskarżonym była nikotyna. Teraz została ułaskawiona. Coś jednak zabija w paleniu. Największym wrogiem wydawała się własnie nikotyna. Ona uzależniała, była rakotwórcza. A teraz okazuje się, że gdy chciano uznać ją za środek uzależniający, żeby wpisać na listę narkotyków i w ten sposób zakazać rozpowszechniania papierosów to nie wyszło. Dwoili się i troili, żeby uzyskać taki wyrok - uzależnia. Nie udało się. Ludzki mózg posiada receptory nikotyny. Skąd wiedział o istnieniu takiego środka? Tak samo jak posiada receptory najsilniejszego narkotyku - morfiny. Skąd się tam wzięły?

To takie rewelacje przy okazji mojego kursu pilotażu. Bardzo ciekawe zajęcia, polecam szczególnie filmik reklamowy:


Przy okazji tego kursu, bo badano trzy grupy pilotów:
1. Grupa po spożyciu 50 gram wódki
2. Grupa pod wpływem nikotyny
3. Grupa pod wpływem placebo

Pierwsza grupa miała znacząco gorsze wyniki od pozostałych. Grupa pod wpływem nikotyny charakteryzowała się znacznie trafniejszymi i szybszym podejmowaniem decyzji niż grupa z placebo.

Zastanawiające...

P.S. Ten post również na Wordpress

Powrót na Bloggera

Czasem powroty się zdarzają. Jeszcze ten powrót nie jest pewny, ale czemu nie zapisać takiej możliwości. Blogger bardzo się rozwinął od czasu przejęcia przez Google. Coraz więcej fajnych funkcji. Możliwość zainstalowania swoich templatów, tylko nie zawsze działających...